Diablica tkwi w szczególe, a na imię jej obsesja.
Jest w herbacianej ceramice kilka technicznych drobiazgów, które
drążą mój umysł, a od momentu, kiedy większość czajników oscyluje wokół
100ml, drążą natarczywiej.
Jednym z takich podrażniaczy jest dopasowanie pokrywki, i nie chodzi
tylko o szczelne, bez luzów wypełnienie otworu, ale też "płynne"
przejście formy korpusu czajnika w tęże pokrywkę. Przy tej skali 1mm, ba
0,5mm drażni, oj drażni.
Są różne sposoby ukształtowania i osadzenia pokrywki; ta którą
najczęściej teraz toczę powstaje czteroetapowo: najpierw część
zagłębiająca się w korpus, potem po podsuszeniu i odwróceniu powstaje
przez obtaczanie forma zewnętrzna i dotaczany jest uchwyt; na koniec po
wysuszeniu korpusu i pokrywki następuje ostateczne dopasowanie.
"Niespodzianki" mogą pojawić się przy toczeniu - źle zmierzona
średnica, źle "złapana" forma, przy suszeniu - różny skurcz, po wypale -
deformacja...
Drugi detal, to takie ukształtowanie wylewu w
houhinie/shiborodashi/morzu herbaty i dzióbka w czajniku, żeby formowały
równy, niechlapiący strumień i odcinały go bez zaciekania po korpusie;
ani jedna kropla nie ma prawa pociec... cóż, często jednak chlapie i
zacieka...
Zapobiegać temu powinna odpowiednia wysokość i ukształtowanie
krawędzi, jej "zaostrzenie", stożkowaty kształt dzióbka, kąt pochylenia i
takie tam teorie...
Przy ostatnich czajnikach staram się na krawędzi wylewu i dzioba
formować coś na kształt mini okapu/gzymsika, po wypale okaże się, czy to
działa...
Tymczasem maleństwa czekają na wypał.
...
post pierwotnie ukazał się 12 lipca 2014 na forum Herbaciarze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz